Rewelacyjny debiut bijący rekordy, zachwycony King, czytelnicy nie mogą jej odłożyć! Uwierzyłam – pracując lata w PR, na styku marketingu, dałam się nabrać jak dziecko…
Gdy „Dziewczyna z pociągu” pojawiła mi się w Legimi, od razu ściągnęłam ją na „półkę”. I jak tylko skończyłam dwie inne książki – sięgnęłam po nią, pełna oczekiwań. Pierwsze strony to zarys postaci Rachel, kobiety, która codziennie jeździ podmiejskim pociągiem do Londynu. Koło małego osiedla domków jest semafor, przed którym pociąg często staje. Wtedy Rachel obserwuje pewną parę. Nie wie kim są, więc nadaje im imiona Jess i Jason i jest przekonana, że są bardzo szczęśliwi. Fantazjuje na ich temat, rozpatrując równocześnie swoje, bardzo nieszczęśliwe, nieudane życie, zapijając wszystko alkoholem. Potem odkrywamy, że Rachel mieszkała obok, ale niemożność zajścia w ciążę doprowadziła ją do alkoholizmu i rozpadu małżeństwa. Dziś jest wrakiem człowieka, nie umie poradzić sobie ze sobą, swoim życiem, z niczym.
I wtedy widzi nagle, że kobieta z jej wymarzonej pary zdradza swojego partnera, rozbijając jej wizję… A w kolejnych dniach wszystko się rozpada. I nie chce się skleić w żaden sposób.
Na tym etapie książka już dawno powinna pędzić, nie dając się odłożyć. Tymczasem zamiast zainteresowania, czułam tylko żal (rozumiałam tragedię Rachel) i bez problemu odkładałam książkę. Nie czułam potrzeby zarywania dla niej nocy, a raczej ze zdziwieniem spostrzegałam na liczniku, że jeszcze TYLE mi zostało.
To książka pisana dość prostym językiem, nie ma w niej aluzji, nie ma zgadywanek. OK, pewnie za szybko nie wpadniecie na to kto zabił, aczkolwiek jeśli się skupicie, to kryminalista znajdzie się w gronie podejrzanych. A podczas rozwiązania będziecie mieć silne poczucie deja vu – gwarantuję, że już to widzieliście, albo czytaliście.
Największym zaskoczeniem dla mnie była historia Megan – to jedna z kwestii, na które nie wpadłam i które mnie zaskoczyły, nie są jeszcze sprane. Ale już Scott, Tom, a nawet Anna nie uciekają z szablonów znanych z wielu innych thrillerów. Natomiast ciekawym pomysłem jest Rachel. Mimo, że powinna być nam obrzydliwa (pije w pociągu, nie wie co się z nią dzieje, zdarzyło się jej zwymiotować na korytarzu domu przyjaciółki, która ją przygarnęła po rozwodzie, itd), ale nie jest. Jest nam jej żal – to na pewno. Ale chyba kwestia spoglądania na Rachel jej własnymi oczami sprawia, że jakoś łatwo usprawiedliwiamy kolejny kieliszek wina, kolejne whisky…
Z przykrością stwierdzam, że generalnie do połowa książka po prostu nuży. Mimo to wciąż próbowałam przejść dalej, licząc, że w końcu odnajdę tę magię i zachwyt. Rzeczywiście gdzieś od połowy całość rusza do przodu, acz nie jest to błyskawica, nie czyta się z zapartym tchem. Ale przestałam odliczać strony do końca. Czy warto?… Niestety, nie – jest zbyt wiele naprawdę świetnych thrillerów, które sprawiają, że w chwilach wymuszonych przerw, szukamy w głowie rozwiązania. Thrillerów, które wprawiają nas w drżenie, wzbudzają ciekawość, albo nie dają zasnąć. „Dziewczyna z pociągu” jednak do nich nie należy.
I załapałam się (chyba po raz pierwszy tak szybko) do Ejotkowego wyzwania pod hasłem – Debiut 🙂